30.01.10 Kachetia w styczniowym słońcu

Od kilku dni jadąc z Rustawi w kierunku Tbilisi spoglądałam z utęsknieniem w kierunku majaczących w oddali, ośnieżonych szczytów Kaukazu. Miałam ogromną chęć wyrwać się z miasta i zbiżyć się do gór, odetchnąć świeżym powietrzem i wsłuchać się w ciszę.

Zaczęło się jak zwykle..marszrutkowy zawrót głowy. Pojechałyśmy z Magdą na dworzec (skupisko marszrutkowe) Samgori " otsiuda marszrutki w Sighnaghi nie ujeżajet" Posłano nas na dworzec Isani. I co " z Samgori ujeżdżajet, zdzies niet". "My tam uże byli" - to zdanie powtrzymy jeszcze kilka razy tego ranka. Dobra,  jedziemy na dworzec Didube, tam coś sie znajdzie...Na Didube..."Wam nada pajechać w Ortaczała wagzal"...oki telepoczemy sie.marszrutą i mam wrażenie, że kręcimy się w kółko bez celu. Na Ortaczała jakiś człowieczek wydumał, że jedzie w tamtym kierunku to nas zawiezie marszrutą i potem wsadzi w takse za pare lari. Oki, ważne że jedziemy... a byłyśmy już u kresu wytrzymałości ...


Zwiedzamy przepięknie położone Sighnaghi i podziwiamy widok na dolinę Alazani i Kaukaz. Coś pięknego. Zaglądamy też do muzeum Pirosmaniego, Gruzińskiego Nikifora. Marszrutkowy zawrót głowy part two, przejazd do Telawi (przez Tsnori!+ jeszcze przesiadka na trasie). W Telawi przez ten nasze przejazdy lokalnymi środkami transportu jesteśmy juz dość późno. Marszrutek do Tbilisi już nie ma. Szukamy noclegu. Człowiek naczytał się o tym jaki to gościnny ludek i że wszędzie można przekimać za grosze. Pewnie tak, ale nie zimą. Ludki nie mają ogrzewania i narzekają, że ciła, ciła ...( gr. "zimno") Ostatecznie z pomocą taksiarza trafiamy do Turbazy. Jest ciepełko i dobry widok na góry. Jedyny problem to fakt, iż musimy uważac na nasz budźet, bo nocleg nie był początkowo planowany...ratuje nas stróż z turbazy przynosząc darmowe wino domowej roboty, rejon gdzie się znajdujemy (Kachetia) słynie z wyrobu wina. Ja troszkę przesadzam z tą degustacją i po jakimś czasie zaczynam tradycyjnie prawić życiowe morały...sory Madzia!:).
    

Rano lekki szum w głowie i brak sił, ale gdy wychylam się na balkon to odzyskuję witalność. Jest piękny słoneczny dzień, ani jednej chmurki, a widok zapiera dech w piersiach. Ruszymy do klasztoru w Alawerdi, tym razem z marszrutą poszło sprawnie. Klasztor robi wrażenie, ogromny (2-gi co do wielkości w Gruzji), stoi w dolinie, a w tle cudowne, białe szczyty Kaukazu. Maszerujemy do następnej wioski,  skąd chcemy przedostać się do Gremi. Gremi to dawna stolica Kachetii (XVw), ale pozostalo z niej niewiele. Przepięknie położony na wzgórzu kościół i dzwonnica z obwarowaniami. Ostatni etap - zasłużony odpoczynek na wzgórzu z widokiem na pozostałoci twierdzy i powrót do Tbilisi.

Kilka zdjęć z wyprawy. Moj kieszonkowy aparacik nie jest w stanie oddać piękna Kachetii...ale nawet najdroższy nie odda zapachu wsi, świeżego górskiego powietrza, ciepła styczniowego słońca, to zostanie tylko w mojej głowie...


Sighnaghi...komercha? ale pikne widoczki..
 rzeka Alazani
duzy i mały osioł
na kachetyjskim szlaku
i o to chodzilo..
Gremi
znowu się udało!!!

1 komentarz:

  1. Piżkne zdjęcia, piękne miejsce :) Trochę Ci zazdroszczę, ale ni za bardzo, bo sama mam rajskie widoki codziennie :)

    OdpowiedzUsuń