3.02.10 jak stary kawaler

Coś ruszyło z moim projektem. Nie znoszę słowa projekt, Gruzini i ogólnie organizacje pozarządowe nadużywają go zdecydowanie. Projekt to według słownika j. polskiego
1. «plan działania»

2. «wstępna wersja czegoś»

3. «dokument zawierający obliczenia, rysunki itp. dotyczące wykonania jakiegoś obiektu lub urządzenia»


W przypadku gruzińskiego projektu ta druga pozycja pasuje świetnie…wstępna wersja czegoś…prowizorka i chaos. Coś co może stać się rzeczywistością, ale nie na pewno. Jakby wyznając starożytną filozofię Heraklita panta rhei, wszystko płynie, wszystko jest zmienne. Niebardzo czaję ich sposób rozumowania. Zawsze wychodziłam z założenia, że albo coś robię dobrze i dążę do celu, albo w ogóle się za to nie biorę.



Ok., po licznych moich upomnieniach i przekładaniu terminu byłam w szkole i przeprowadziłam planowane zajęcia. Młodzież w wieku ok. 17 lat, liceum. Całkiem bystra grupa, aczkolwiek z wiedzą kiepsko. Nikt z grupy nie wiedział, gdzie na mapie Europy znajduje się Polska…musiałam napomknąć że naszym sąsiadem jest Ukraina, wówczas coś zaświeciło. To tylko pokazuje jak bardzo radziecka przeszłość odbija się wciąż na gruzińskim społeczeństwie. Sama zresztą musiałam się bardzo pilnować, by nie użyć sformułowania „My, z Europy”, My, Europejczycy”. Jedną prezentację poświęciłam Polsce, ale w postaci podobieństw łączących Polskę i Gruzję ( trudna historia, jeden wróg, tłusta mięsno-mączna kuchnia, religijność, umiłowanie do ucztowania i picia...itp. ). Niby sporo tych podobieństw i właśnie dlatego jesteśmy narodem lubianym przez Gruzinów i my również darzymy ich sympatią. Z drugiej jednak strony daleka droga jeszcze przed nimi, by zbudować państwo stabilne, bezpieczne, aby ludziom żyło się lepiej, nie mówiąc już o rozwiązywaniu problemów takich jak równouprawnienie płci, alkoholizm, narkomania, czy aborcja. Pod tym względem czasami automatycznie wrzucam Polskę do jednego worka z krajami zachodniej Europy, a Gruzję do tego drugiego- bloku wschodniego. Trzeba się bardzo pilnować by kogoś nie urazić i nie palnąć czegoś w stylu „U nas to jest tak… a u was…”.



Dzieciaki i młodzież są fajne. Można odpocząć od nadmiernego analizowania życiowej sytuacji. W szkole w której byłam uczy się towarzystwo w bardzo różnym wieku od kilku lat do 18, szkoła jest mała, więc jeszcze bardziej dziwi gdy wszyscy wybiegają na przerwę. Kilkuletni ganiają się po korytarzu, podczas gdy starsi kombinują gdzie by tu szluga zajarać. Dzieciaki biegają, krzyczą, tupią nogami, z szerokimi uśmiechami na twarzach. Jak w Europie, jak i na całym świecie. Nie przejmują się głupotami typu emigrować nie emigrować, a czemu Ci lepiej zarabiają? itd. Młodzi też mają podobne problemy jak ci w Europie i większej części świata: jak zaliczyć sprawdzian, jak zagadać z dziewczyną, jak wygrać mecz w pile, co by tu porobić wieczorem…normalka. Fajni są. O, chciałoby się wrócić do tych beztroskich czasów.



Zajęcia poszły sprawnie. Młodzi słuchali z zaciekawieniem. Może poza kilkoma osobnikami z ostatniego rzędu ławek, ha, ale tacy też się znajdą w każdej klasie polskiej, angielskiej czy innej. Poza opowieściami o gruzińsko- polskich podobieństwach, przedstawiłam im możliwości wyjazdu związane z Wolontariatem Europejskim, zareklamowałam Borne Sulinowo, i przeprowadziłam gry na zapoznanie. Na koniec przedstawiłam im pomysł przedstawienia (teatru), które chcę z nimi przygotować. Początkowo były opory. Żadna z dziewczyn nie chce grać wiejskiej kobitki ( mamy Jadwigi) ani grubej Gabrieli…ponadto większość osób w klasie to dziewczyny, a potrzeba też męskich postaci. Ostatecznie jednak, jakimś cudem, pojawiły się odważne osóbki i role zostały przydzielone. Brawo. Czekam z niecierpliwością na kolejne zajęcia.



Dni mijają mi dość leniwie. Po powrocie z Kachetii Tbilisi już nie robi takiego wrażenia, urocze to miasto dla ludzi przyzwyczajonych do miejskiego zgiełku, mnie powoli męczy hałas i smród spalin. Niby jakieś parki i zielona przestrzeń, ale jak pomyślę sobie o borneńskich alejkach nad jeziorem, Generalskim, Nadarzycach to marna to wersja terenów spacerowych. Nowe, odkryte miejsca to muzeum etnograficzne oraz muzeum lalek. Ciekawe i godne polecenia, Jak zwykle najbardziej podobał mi się widok na Kaukaz z terenów gruzińskiego skansenu. Acha, odkryłam jeszcze czym są publiczne łaźnie, a przynajmniej jeden ich rodzaj. Wyobrażałam sobie, że są to płytkie baseny z gorącą wodą, gdzie człowiek siedzi i się moczy do woli. A tu wchodzimy z Magdą w strojach kąpielowych a tam z 10 gołych bab pod czymś na kształt pryszniców, ale ze śmierdzącą jajami wodą. Widok był mało ciekawy bo baby, większość grubawe, szorowały stopy, pachy itd…hmmm, po kilku minutach stwierdziłyśmy, iż prysznic mamy w domu. Następnym razem może lepiej trafimy, są też rodzaje małych baseników, które można wynająć grupą na godzinę i to jest podobno optymalne rozwiązanie.



Ponadto łażę po bazarach, już wycwaniłam się trochę bardziej i wiem gdzie i co można taniej kupić. Dzisiaj wybrałam się na ten duży, w nowej części Rustawi. Jakiś smrodek mięsno-rybny się unosił. Prawdopodobnie dlatego, że przez kilka dni temperatura na dworze w ciągu dnia wynosiła ok. 15 stopni. Nie wspomniałam, że mięso i ryby nie leżą na bazarkach w lodówce. Nie, nie. Często w jednym miejscu obok siebie leżą ryby, majtki, oskubane kurczaki, kalesony, jaja, kosmetyki itp.

Królują jednak mandaryniarze. Dzisiaj widziałam taką starą niwę zapakowaną po sufit mandarynami, ale nie że tylko bagażnik, całe tylne siedzenie też! Mandarynki spożywa się tutaj w zatrważających ilościach, to dzięki nim pewnie jeszcze się nie rozchorowałam. Ponadto dobrze idą jabłka, kapusta, ziemniory i zielenina i przeróżne pestki. Gruzini uwielbiają pestki słonecznika. Mnie to trochę śmieszy, bo tzw siemki dłubią u nas głównie młodzi w szkole podstawowej, tutaj stary czy młody coś gryzie i to jacy są wyspecjalizowani i szybcy, nie do wiary. Zajrzałam też polskim zwyczajem do paru „lumpeksów”, o dziwo rzeczy są tam stosunkowo drogie. Czyżby dlatego, że z zachodu przyjechały?


Po raz kolejny stwierdzam: człowiek – zwierzę stadne. Mieszkam sama już od miesiąca i zauważam pewne, rodzące się, złe nawyki. Zaczyna gromadzić wokół łóżka przeróżne przedmioty: kubki po kawie, talerze po kolacji, lakiery do paznokci, materiały do nauki języka, noszone skarpetki... Zaczyna się wieczorne podjadanie w łóżku przed laptopem, jedzenie śmieciowego żarcia typu frytki z ketchupem i majonezem, picie coca-coli ( całe życie jej nie piłam!), ponadto nie chce się śmieci iść wynieść, ubrania wpycha się na chama do szafy…łóżko staje się miejscem nauki, posiłku, szperania w Internecie, wieczornej gimnastyki i czym tam jeszcze…sprawę pogarsza fakt iż w sypialni jest ciepełko ( grzejniczek elektryczny), a kuchnia i łazienka są wyziębione, w związku z tym są twoim wrogiem i niechętnie je odwiedzasz…

Dobrze, że tylko 3 m-ce tu zostaję, hi hi. Można się kiedyś obudzić jak wujek Zdzisiu i nie widzieć, że coś jest nie tak..

1 komentarz:

  1. No i jak siadlam, tak przeczytałam, zdej się, wszystko :)) Dobrze się czyta - zabawnie, ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń