Vintage party

Wczorajszej imprezce należy się kilka słów. Przede wszystkim ilość osób, która zjawiła się na moich urodznach przerosła oczekwania. ( ok 35-40 osób). Ciekawy narodowy kolaż: Gruzja, Polska, Łotwa, Węgry, Włochy..mieszanka muzycznych doznań: od gry na gitarze, przez taniec gruziński ( zaprezentowałam troszkę moje umiejętnośći:)), muzykę latino, country, rock, disco..a także mieszanka tradycji...Tamada, który został wybrany na początku imprezy prawił tradycyjne toasty...a było ich sporo..za Gruzję, za Polskę, za Węgry..za rodziców, za rodzeństwo, przyjaciół, kilkanacie toastów za Olgę:), za kobiety, za tych którzy odeszli z tego świata...itd itd,
w pewnym momencie Tamady juz mieliśmy dość, więc obaliliśmy jego autorytarne rządy..i ruszyliśmy na parkiet:)..bunt w szeregach :)...
szalone pląsy, ciekawe towarzystwo, przyjemna atmosfera, wino, muzyka, śpiew, ...dla mnie bomba.





tak widziałam stół przed glinianą czarką wina, którą kazano mi wypić:)



a tak po glinianym naczynku:)



dzikie pląsy:)

prawda

 To co teraz napiszę niespodobałoby się moim gruzińskim znajomym, ale też ich nie dotyczy.
Towarzystwo w jakim ja się obracam to głównie ludzie wykształceni, bardzo aktywni, znający języki obce.
Nie jest to jednak przeciętna gruzińska grupa obywateli.

Prawdą jest, że w dużej części Gruzini to zacofani górale....nażreć sie khinkali i khaciapuri, pokozaczyć przy stole, wielkie morały prawić, być w centrum uwagi, nachlać się domasznego wina lub piwa z 2 litrowej plastikowej butli, babe pomacać, spać do południa...

Smutno, aż patrzeć jak ten ludek, który ma za sobą bardzo trudną historię zaprzepaszcza możliwości rozwoju, jakie dają wszelkie zagraniczne kapitały, organizacje pozarządowe, projekty unijne.
O dziwo, nie tylko my Polacy jesteśmy gruzińskimi fanami, są jeszcze amerykanie, anglicy, szwajcarzy, i inne narody który faktycznie pakują w Gruzję ogromne fundusze, aby pomagać w jej rozwoju.

A Gruzini co? Jeden z drugim się nie może dogadać, bo ten jest z Megrelii a drugi z Kachetii...( rejony mniejsze od naszych województw). Nieodpowiedni ludzie zajmują stołki na ważnych stanowiskach..kumoterstwo we wszelakich urzędach i brak decentralizacji władzy w rejonach (nie ma wyborów samorządowych), przedkładanie interesu prywatnego nad społecznym, lenistwo, gadanie niepoparte działaniem, omijanie prawa lub jego braki, nieumiejętność myślenia perspektywnicznego...wszystko razem blokuje możliwości szybkiego rozwoju.

lata miną zanim Gruzini osiągną podobny do polskiego standard życia... Gruzini, niestety w dużej części mają do życia podejście roszczeniowe. Z jakichś niezrozumiałych pobudek wierzą, że coś im się należy ( jak jakis naród wybrany) , czy to pozostałość po sowieckiej republice ...iż nie potrafią zupelnie odnaleźć sie w nowej kapitalistycznej rzeczywistości..gdzie trzeba myśleć, kombinować, rozpychac się łokciami, gdzie nikt nam nic na tacy nie przyniesie.

Tak jak pijak z Lagodekhi, który codziennie siedzi w tym samym miejscu na pieńku. Nie pracuje, popija piwko i przygląda się ...obok w rowie siedzi jego pies przywiązany na łańcuchu..i ten pies siedzi w tym rowie  latami...tonie już prawie w swoich odchodach...a pijaczek właściciel zwierzaka dalej przygląda się przejeżdżającym samochodom, godziny, dni płyną, a on nie robi nic.


podsumowanie

Postanowiłam jakoś podsumować moją gruzińską przygodę i zrobiłam mały filmik-slideshow, popatrzecie sami...


http://www.youtube.com/watch?v=_Ki7-49pekY

Topienie marzanny w Rustawi




Dawno nie pisałam nic o mojej pracy, a działam, działam...wciąż chodzę do ośrodka dla niepełnosprawnych, sierocińca, 2-óch szkół i pracuję teraz już dla mojej organizacji ze skautami ( harcerzami ). Długo by opisywać moje zajęcia. Wczoraj np. grałam w sierocińcu w gumę i w karciane "świnie" i "oszusta"...w szkołach dyskutuję na poważne tematy stereotypów, płci i prowadzę różne językowe (angielski) gry i zabawy, raz wychodzi lepiej raz gorzej. Bywa różnie.

Na dzisiejszy dzień zaplanowałam z harcerzami dzień wiosny w parku, topienie marzanny plus granie w siatkę, badbingtona itp. Początkowo, gdy przedstawiłam polską tradycję topienia marzanny i zaproponowałam ją im...spoglądali na  mnie podejrzliwie...powoli, powoli jednak, gdy marzanna powstawała ogólna inicjatywa była coraz większa i ostatecznie było sporo radochy.











i zima popłynęła gdzieś do Azerbejdżanu...
i dobrze:)

przerwy w dostawie prądu, wody, gazu...

Ten tydzień był rekordowy pod względem ilości dni bez prądu i wody. Poprzednio normą był brak wody 2 dni w tygodniu w ciągu dnia, odłączana około 13.00, poowracała późnym wieczorem. Jest to dla mnie conajmniej niepojęte, gdyż braki wody zdarzają się regularnie - 2 dni w tygodniu. Ktoś powiedział mi, że to jakieś dni sanitarne...co i kto oczyszcza...niewiadomo. Ludek cierpliwie znosi niedogodności napełniając wodą 5-litrowe baniaki, gdy ta w kranie jest.

 Z prądem natomiast nie było wielkich problemów, w ciągu 2 miesięcy 2- 3 razy była awaria. W tym tygodniu natomiast już 3 razy. Co gorsza pierwszy raz zdarzają się awarie w godzinach wieczornych. Pierwszy raz we wtorek...zupełnie mnie to zaskoczyło, musiałam więc pędzić do sklepu po świece. Drugi raz w czt, moje urodziny, znów wieczór w ciemnościach, samotnie i  w ciszy...przy blasku jednej świeczki. I wczoraj znowu...na szczęście mieliśmy lekcje tańca gruzińskiego do 22.00, a potem skoczyliśmy jeszcze na piwko, więc po powrocie poszłam prosto spać.

Wracając do domu w ciągu dnia mogę łatwo zorientować się jeśli nie mam w domu prądu. Na ulicę wyjeżdżąją charczące potwory- generatory prądu..





Człowiek przyzwyczajony do europejskich standardów życia nie zdaje sobie sprawy z tego jak braki w doastawie prądu, wody, gazu mogą utrudnić życie. Ja przez kilka dni próbowałam umyć włosy..raz nie było wody, a raz prądu w związku z czym nie mogłam ich wysuszyć. Trzeba dodać, że marzec jest wyjątkowo nieprzyjemnny, wieje silny, zimny wiatr i często pada, a w mieszkaniu jest ciągle zimno.

Pomyślmy jednak o innych ludkach. Jak w czt odłączyli prąd poszłam na spacer...chłopaczek u którego robię zawsze ksero...siedzi i czyta książkę  (nie pracuje), kafejka internetowa- nierabotajert, zakład fotograficzny- nierabotajet, apteki, pracują jeśli mają własne generatory prądu. Małych sklepików zwykle nie stać na zakup generatora, więc prądu brak. W lodówkach topi się zamrożone mięso, mączne chinkali, lody ...brak wody powoduje natomiast niemożliwość umycia rąk przez panią podającą mięso, niemozliwość spuszczenia wody w toalecie ...tragedia. Jakby jakiś kontroler sanitarny z Polski przyjechał za głowę by się złapał...

Europejczyka taka sytuacja drażni, jak to? kto zawinił? co za awaria? płacę-wymagam!...
Gruzini cierpliwie mówią "kiedyś prądu nie było tygodniami..." teraz i tak jest dobrze...

tik tak tik tak

i nadszedł nieubłaganie ten dzień. 26-te urodziny. Zaczęło się odliczanie do trzydziestki...

jakieś zauważalne zmiany? niespecjalnie...każdy rok dodaje mi troszkę dystansu do siebie i życia.

Ter rok był niezwykle udany, ciekawy, tyle miejsc, przygód. Warszawa i znajomi ze studenckich lat, Borne- jak zawsze gościnne i uwielbiane, kochana rodzinka, zakurzona Hurghada, cudowny pustynny Asuan, Luksor i jego potężne swiątynie, poznani przyjaciele z pilockiej braci, piękna słoneczna wysepka Agistri (Grecja), barwne Ateny, szalone greckie noce przy winie, śpiewie, muzyce, zielony Bornholm, wspaniała wyprawa z ojcem na Rumunię...ach! Maramuresz, Szegiszuwara...święta w kotlinie kłodzkiej z rodzicami i Nadią, Praga świątecznie, i teraz ...Sakartwelo....

ileż wrażeń, ile zadań, ile odegranych ról...studentka (najlepsza na uczelni:), pupilek profesorski... asystentka w dziale logistyki, artysta kanapkowy w Subwayu:). pilot wycieczkek komercyjnego biura podróży...( nie majac o Egipcie zielonego pojęcia przedtem....), smażenie ośmiornic, kalmarów, krewetek, obsługa gości w języku greckim (???) Jasu! Tikanis? kala ise?.......w tawernie w Grecji....a teraz stawanie na głowie by zainteresować czymś gruzińską młodzież....tyle sprawdzianów......
każdy zaliczony...

przygoda,
wolność,
możliwość wyboru,
kochająca rodzina,
czego jeszcze chcieć...

marzenia na 26 rok życia...
praca jako pilot w Gruzji ( lub dla niekomercyjnego touroperatora w kraju...) oraz powolne ustawianie jakiegoś biznesu w Polsce...
może juz czas by pojawił się na horyzoncie jakiś przyzwoity rodak z poczuciem humoru i dystansem do siebie...

i aby życie nic złego mi nie przyniosło...
mam czasem wrażenie, że za dużo, jak na jedną istotę ludzką tego szczęścia zabieram...

póki co ...nie zamierzam zwalniać, chcę dalej brać życie garściami.



Gaumardzios! Za drogę, którą przebyłam i za tę, którą jeszcze przebędę, abym zawsze trafiała w gościnne progi:)

oswajanie smrodu

Szalony, intensywny tydzień.

Nowe miejsca: eleganckie i wytworne Batumi, potem Ozurgeti, chyba najbardziej nijakie miasto z tych, które widziałam w tym kraju, następnie Kutaisi, które zaskoczyło mnie pięknie wyremontowanym centrum przypominający miejscami miasto zachodnioeuropejskie, potem Tkibuli, heh, nie do opisania, miasto połozonie w przepięknym miejscu w górach, blisko pasma Racha, jednocześnie najbardziej brzydkie i przytłaczające miasto jakie przyszło mi do tej pory oglądać w Gruzji...wszędzie ślady świetności z czasów ZSRR jednakże dziś te: teatry, hotele, turbazy, kolejki linowe, monumenty...straszą swoim opłakanym stanem.



































































































Nowo poznani ludzie:

Sopo, babeczka poznana w pociągu, która po kilku minutach rozmowy zaprosiła mnie i Karolinę (koleżanka z Turcji, którą odbierałam w Batumi) na nocleg. Przez 1,5 dnia gościłysmy się jak księżniczki u przesympatycznej rodzinki batumskiej arystokracji. Wielki dom, kominek, 2 eleganckie wozy, garaże, obrazy potomków na ścianach...prawdziwi batumscy Caringtonowie, a przy tym życzliwi i ufni...




Ponadto wolontariusze: Bartek z Ozurgeti, sympatyczny i inteligentny młody człowiek, z którym po domasznym winie wznosiliśmy alternatywne toasty ( m.in. za mandarynki!) i żywiołowy Krzysiek z Tkibuli, z którym po domasznym winie...rozmawialiśmy na poważne tematy wiary i instytucji kościoła...
inne ciekawe postaci: energiczny przewodnik w muzeum Stalina ( Stalin wg niego był "człowiekiem swoich czasów"), wielu pomocnych ludków: marszrutkarzy, taksówkarzy, przechodniów...
















i oczywiście Karolina, z którą spędziłam bardzo fajnie ten tydzień. Znałyśmy się z treningu dla wolontariszy w Warszawie, intuicja co do tego, że możemy się bliżej zaprzyjaźnić nas nie zawiodła. Wspaniała osóbka.



Jak jej się podobała Gruzja...?

"pachnę Gruzją   - stwierdziła w ostatni dzień
(w domysle: śmierdzę jak mieszanka pijaka w marszrutce, starych mebli w barze, papierosów, niedomytych ludzi, spalin tbiliskich itd.................)
..................."bardzo bym chciała jeszcze tu wrócić" - dodała potem

tak jak każdemu, kto zobaczy "prawdziwą Gruzję", przejedzie się marszrutką, skorzysta z publicznej toalety, zobaczy nie tylko Tbilisi, Batumi, ale też np Tkibuli, Ozurgeti, budynki w ruinie, tony śmieci, wychudzone krowy łażące po ulicach, świnie łażące obok, bidne bezpańskie psiaki, każdy kto nie będzie w stanie wykąpać się normalanie przez tydzień...z jednej strony można mieć dość...

tak jak każdy, kto spotka się z gościnnością gruzińską, zobaczy gruziński krajobraz, oswoi budynki w rozsypce i wszechobecny bałagan, każdy kto spojrzy poza to, poczuje luz i przestrzeń...zatęski na pewno.


Tak też było z Karoliną, smród Gruziński oswojony, brawo!



pod prąd

ten tydzień pełen jest testów na cierpliość...



Zaczęło się od wtorku, wracałam zrelaksowana z tbiliskiej łaźni, szczęśliwie docieram do domu...
przekręcam klucz w drzwiach i mocno pcham zgodnie z regułą ...uderzam barkiem, nogą ...ani dgrną.. zamek się zaciął. To było do przewidzenia, drzwi kopane regularnie, wkońcu musiały się zbuntować. Dzwonię do Aleksa...ten gruzińskim zwyczajem mówi: don't worry... że to nie pierwszy raz  ...że wejdzie na dach, zeskoczy na balkon, wywarzy drzwi balkonowe....hmmm

...ostatecznie oczywiście okazało się, iż McGuyverem to on nie jest ...i tego wieczoru do mieszkania nie wejdę.

Przekimałam w sąsiednim mieszkaniu, które stoi puste i czeka na wakacyjnych wolontariuszy..a w międzyczasie służy za miejsce schadzek pewnej gruzińskiej parki. Następnego dnia okazało się, iż szybko sprawa się nie rozwiąże, więc wstałam, otrzepałam się i pojechałam do Tbilisi postanawiając nie rezygnować z planowanej wycieczki. Ruszyłyśmy z Magdą i jej siostrą Martą do Uplicyche- skalnego miasta położonego obok Gori.

Marszrutkarze od rana mnie już drażnili...ogólnie mam coraz mniej sympatii do tej grupy społecznej..
zbieranie ludzi, by zapełnić marszrutkę trwa wieki...zawsze mają coś do zabrania, jakieś wory, torby, kosze, pakują do bagażnika, ludziom pod nogi, postój na takowanie paliwa, podwożą jakiś znajomych po dom, lub z domu ich zabierają, jarają szlugi przez okno samochodu, o szalonej jeździe nie wspominając, ponadto wszyscy jak jeden mąż wyglądają jakby poprzedniego dnia wypili hektolitry wina .....a my, bidni pasażerowie siedzimy jak sardynki w puszcze czekając, aż łaskawiec załatwi swoje interesy i ruszy wkońcu w kierunku celu podróży...

i jak już złoweczyłam w myślach na kierowce...co się stało? Marszrutka rozkraczyła się w połowie drogi do Gori.!!!
Zaczęły się debaty, oglądanie silnika, jeden pobiegł z baniakiem przez łąke po wodę...ech...


Do Gori dojechałyśmy stopem...eleganckim jeepem. Jak zwyke trochę szczęścia w nieszczęściu. Potem było już coraz lepiej...przestało padać i zrobiło się słonecznie, a Uplicyche okazało się ciekawsze niż się spodziewałam- sam krajobraz i miejsce, gdzie powstało miasto w II w p.n.e to coś niezwykłego..nietypowe formacje skalne, gdzie możnaby kręcić Władcę Pierścieni lub jakieś filmy o innych planetach.. tylko czekać, aż ze skalnej jamy wyjdzie jakiś dziwny stwór...magiczne miejsce... Tylko popatrzcie...





czy to Mars? Wenus?...nie to Uplicyche...





Jutro ruszam na podbój zachodniej Gruzji... w Sarpi (wioska na granicy z Turcją) mam spotkać Karolinę, która jest na EVS w Turcji, przemiła osóbka, którą poznałam na tzw Pre-departure training w Warszawie, razem przemierzymy Gruzję od zachodu na wschód...heh ciekawe co nas czeka....

z wizytą w magicznej krainie śniegu



GUDAURI


droga wojenna
trasa do Gudauri - magiczna kraina
Kaukaz w śniegu
z Madzią, dzieki którj mam te piękne foty i
....cudowne wspomnienia
i równie miła siostra Magdy - Marta


alpinista;)




jak dzieci:) Hurrra!!!