balonowe zwierzaki i plastelinowe ludki


Nowe prace wolontariackie : maly sierociniec i ośrodek dla niepełnosprawnych.


Tydzień upłynął mi pod znakiem wymyślania zabaw dla dzieci.

były w tym tygodniu:
ludki z plasteliny,
zwierzaki z balonów,
jamniki i misie z plasteliny,
domki z wycinanek,
kolorowanki różniaste,
bransoletki z muliny,
biżuteria z koralików,
łamigłówki,
literki angielskie z mapetami...
i inne cuda...









W sierocińcu jest około 10 dzieci. To ładnie wyremontowany dom, gdzie dzieci mają świetne warunki ( jak na gruzińskie realia to rewelacja) . Opiekują się nimi łącznie 3 babeczki ( gotują, piorą, dają pieniądze itp). Dzieciaki niezwykle bystre i fajne, aczkolwiek trzeba się nieźle nagłówkować, by zdobyć ich zainteresownie i przemycić pod pozorem zabawy, jakąś wiedzę ( chociażby angielskie słówka ) Jest jeden łobuz -Olek, który ciągle przeszkadza, ale z czasem zdobędę i jego szacunek...zapewne, gdy pójdziemy razem pokopać piłkę.













Praca w ośrodku dla niepełnosprawnych wymaga sporo dobrej woli. W przypadku tych dzieci/młodzieży nie mozna oczekiwać jakichś rezultatów swojej pracy. Dodatkowym utrudnieniem i barierą jest tu nieznajomość języka. Ponadto każde z dzieci ma inny stopień/rodzaj niepełnosprawności i bardzo ciężko jest przygotować coś co byłoby odpowiednie dla każdego. W 5-cio osobowej grupie każda osoba jest inna, jedna dziewczynka rozumie na czym polega zadanie, ale jej ciało, rączki "nie słuchają"...obok chłopiec natomiast ma sprawne rączki, ale jego mysli są zupełnie gdzies indziej i nie rozumie na czym polega zadanie...dziewczynka nie moze wycinac nożyczkami, chłopiec nie mówi, drugi chłopiec nie pisze...
czegokolwiek nie wymyślę , jakkolwiek nie byłaby to prosta rzecz, dla kogoś i tak zadanie to będzie niewykonalne...


Poza zajęciami artstyczno-edukacyjnymi z 10-12 latkami, mam jeszcze wolny czas z drugą grupą właściwie dorosłych osób niepełnosprawnych. To zajęcia przy muzyce...tańce, hulanki,...

 4 osoby są na wózku równiez z niedowładem rąk...

pozostali dają radę, tańczą i dobrze się bawią, gdy oswoi się już człowiek z tym że wyglądają inaczej, ślinią się czasem i są obsmarkani, to właściwie jest ok..najważniejsze jest gdy widać u nich radość. Ostatnio zrobiłam z nimi poloneza ( podstawowy krok) i chciaż był to prawdopodobnie najbardziej koślawy polonez jaki został kiedykolwiek oddtańczony..zabawa była świetna.

Najtrudniejsze momenty...gdy u niektórych nie widać żadnych uczuć...zapadają w rodzaj uśpienia, błądzą gdzieś w swoim świecie...wówczas ciężko o motywację do pracy. Jeszcze wiele się muszę nauczyć. Przede wszystki wyjść z ram, kóre narzuca nam się przez całe życie, powtarzając: to jest nomalne, a to nie ; to jest ładne, a to nie ; to jest dobre a to nie...kolejna lekcja szacunku i pokory.

22.02.10 Into the wild

Gdy dotarłam do Lagodekhi w piątek było w mgliste i szare popołudnie. Pomyślałam, iż to jedno z najbardziej smutnych i przytłaczających miejsc jakie do tej pory widziałam w życiu.





Lagodekhi było w czasach ZSRR prężnie rozwijającym się przygranicznym miastem. Masa towarów eksportowana była do innych części Związku  Radzieckiego. Podobno raz w tygodniu lądował na tutejszym lotnisku samolot, by zabrać z jednej plantacji ogórki na wielki bazar w Moskwie. Ludzie byli wówczas bogaci, budowali duże domym, jeżdzili mercedesami a miasto piękniało w oczach. Powstawały turbazy, restauracje, miejsca rozrywki. Dziś budynki te straszą przechodniów brakiem okien lub rozpadającym się dachem. Odnosi się wrażenie, iż przez ostatnie 20 lat czas się tu zupełnie zatrzymał. Przeraźliwa bieda wyłazi z każdego kąta. Głównym źródłem utrzymania ludków są ogródkowe zbiory warzyw i owoców oraz hodowla bydła, które wypasa się tu gdzie popadnie, również w Lagodeskim Parku Narodowym. Dzieci w szkole pytane co jadły na śniadanie odpowiadają najczęściej "kartoszki", na obiad "kartoszki" na kolację
"nic nie było" ....bieda niepojęta. Za głowę się łapię, jak myślę o biesiadach w Rustawi, gdzie talerze z jedzeniem stoją jeden na drugim, bo nie ma ich gdzie stawiać...niezależnie od tego, jak duży byłby stół. Rodzice często nie posyłają dzieci do szkół, bo nie stać ich na marszrutkę ( 1-2 Lari = 1,7-3,4 zł), zresztą edukacja w Gruzji jest nieobowiązkowa, więc wielu rodziców uważa ją za stratę czasu. Bezrobocie, bieda, brak perspektyw, nuda i szarość...tak możnaby patrzeć na Lagodekhi i nie zobaczyć nic więcej.


Jednak gdy dzisiaj wyjeżdżałam z Lagodekhi po 3 dniach, było mi bardzo smutno opuszczać to miasteczko. Moje Lagodekhi to dziś moc szczerych, dziecięcych uśmiechów i uścisków, atmosfera radości i szczęścia, jaką udało nam się wspólnie stworzyć na sali sportowej w Lagodekhi, sympatyczna pani Zosia i energiczny pan Jurek, babuszka Karczewska, która przyjęła nas w swojej chatce opowiadając historię swojego skromnego życia, wnuczek babuszki, 23-letni Giorgi, który z wielką radością oprowadził nas po tzw. Zapowiedniku (części lagodeskiego parku). Masa osób które dziękowały mi za przyjazd i pomoc w organizacji imrezy (sportowego karnawału) , zapytując z nadzieją, czy zostanę na stałe zajmować się dzieciakami...



Babuszka Karczewska
Giorgi




Moje Lagodekhi to też obraz krokusów(?) i innych śladów wiosny w dzikim i wyjątkowym lagodeskim parku narodowym...szum dzikich potoków i wilgotne, świeże powietrze. To niesamowity luz i swoboda.






Ludzie mnie często pytają dlaczego wybrałam Gruzję na swój wolontariat. Poza ogromnymi walorami turystycznymi tego kraju jest drugi, główny powód. Wierzyłam po cichu, iż w Gruzji znajdę ludzi bogatych duchowo, szczerych, przestrzegających pewnych norm, trzymających się swoich wartości....chciałam czegoś się od nich nauczyć. A przynajmniej podpatrzeć..jak można inaczej żyć.
 Zapomnieć o wyścigu szczurów, pogodni za pieniądzem ( chociaż te nigdy mnie nie dotyczyły...), zmądrzeć i wzbogacić się wewnętrznie. Przygoda z Ladodekhi była kolejnym małym kroczkiem w tym kierunku.


Biednym jest się dopiero wtedy, kiedy już się niczego więcej nie chce.
E. M. Remarque

do niedzieli

do niedzieli będę w Lagodekhi (pn-wsch Gruzja, przy graninicy z Azerbejdźanem), kontakt utrudniony:)

real wolves & tigers

Z zajęciami w szkołach od początku tego tygodnia szło kiepsko. We wtorek, gdy pojawiłam się zwarta i gotowa w szkole prywatnej, oświadczono mi, że młodzi mają jakieś przygotowanie do egzaminu i moja lekcja się nie odbędzie. W środę zajęcia w szkole publicznej. Okazało się, iż mimo obietnicy, że będę miała lekcję z tą samą klasą, dostałam zupełnie inną grupę. Nauczycielka angielskiego, niezbyt była do mnie życzliwie nastawiona, powtarzając, że wszyscy są głodni i długo już w szkole siedzą ...dała mi do zrozumienia abym skróciła moje zajęcia. Tak też zrobiłam...

Dziś kolejne podejście do szkoły prywatnej. Pędzę targając laptopa, projektor, głośniki, przedłużacz, kartki...i co tam jeszcze, przygotowana aż naddto jak zwykle. Trzeba poczekać pół godziny, bo mają jakąś tam kontrolę. Ok, czekam. Na szczęście pogadałam sobie z miłą babeczką- mamą Luki, jednego z uczniów. Babeczka niezwykle dobrze mówiła po angielsku, niespotykana jakość, jak na Gruzinkę. Świetna, nowoczesna kobitka, jej córka była rok w stranach ( kończąc tam 10-tą klasę), ten wyjazd był nagrodą za wygranie jakiegoś konkursu języka angielskiego. Babeczka też studiowała filologię angielską i za wybitne ościągnięcia była m.in w Polsce, w Zielonej Górze:), dziś uczy prywatnie angielskiego. Pierwszy raz poznałam tak "wyluzowaną" gruzińską mamę.

Pozostała mi więc już tylko godzina mojej lekcji...musiałam ograniczyć się do quizu o Europie. Niby prosta sprawa, robimy 3 grupy, każdy dostaje pytanie, 1 punkt za dobrą odp ...
Ok, odliczamy 1,2,3 i dobieramy się w grupy , jedynki razem, dwójki razem...proste? Niekoniecznie - po podziale jedna grupa zawiera osób 8, druga 5, trzecia sześć...jak to możliwe? Ano, Sopo i Salo muszą być razem, Gucia musi być z Iką, a Tako nie chce byc z Vaxo, Niką i Soso...podział na 3 grupy trwał ostatecznie jakies 10 minut i pełen był ludzkich tragedii.

Ok, po wielkich bojach zaczynamy. The first questions goes to wolves ( kazda grupa przyjęła nazwę 1-wolves, 2-tigers, 3-real) ...pada jakeś pytanie i nagle 20 osób chórem przekrzykuje się, by podać odpowiedź...hmmm...tłumaczę tak i inaczej...ale przekrzykiwaniom nie ma końca. Każdy kto zna odpowiedź głośno ją wykrzykuje...walka jest zacięta, jakby chodziło o milion dolarów. Próbuję na różne sposoby: Jeśli będzie taki hałas to już mnie do tej szkoły nie wpuszczą...nie działa....stracę siły i zresygnuję...nie działa....kto odpowie na pytanie nieswojej grupy dostaje minus jeden pkt....pada seria minusowych punktów....proszę nie zachowujmy się jak rozwydrzone dzieciaki...też ich nie rusza. Ostatecznie quiz kończę wcześniej, gdy dochodzi już prawie do rękoczynów ... 
Czym jeszcze mnie zaskoczą prawdziwe wilki i tygrysy?

erti ori sami othi...


Raz dwa trzy cztery ...zaczęliśmy lekcje gruzińskiego tańca. Zajęcia były fantastyczne. Nauczyciel, który tańczył 25 lat w najlepszym gruzińskim zespole tanecznym, jest profesjonalny i przesympatyczny. I co ważne nie ma w przypadku lekcji tańca problemu z językiem, a więc mogę w pełni czerpać z nich przyjemność. Wystarczy, że obserwowuję nauczyciela i znam liczby do 10-ciu. Jakby tego było mało, na koniec pierwszej lekcji Pan Nauczyciel publicznie stwierdził, iż mam talent do tańca, niewiedząc jeszcze że nic nie rozumiem. Rozpiera mnie duma i radość :)

skrucha

Przeszła mi już złość.

Po tym jak skoncentrowałam się na gruzińskim rozumieniu pojęcia obietnica, doszłam do etapu zastanawiania się nad sobą i swoim zachowaniem.  Po pierwsze niepotrzebne derwowanie się nikomu nie służy. Czasami któs musi mi o tym przypomnieć ( dzięki Krzysiek! ). Po drugie decydując się na wolontariat zdecydowałam się na pracę w takim a nie innycm kraju, który ma taki, a nie inny sposób planowania i realizacji zadań. Kolejna rzecz, należy skoncentrować się na tym jak frustrujący stan zmienić, zamiast jęczeć i szukać winnych.

Cierpliwości i szacunku, zrozumienia innych kultur, unikania ocen
" to jest dobre, a to złe " ....tego ma mnie wkońcu nauczyć EVS...

ta gruzińska lekcja jest dość wymagająca, może tak miało być...wkońcu człowiek powinien ciągle się uczyć i doskonalić.

bullshit

Kiepski dziś dzień. Od jakiegoś czasu narastała we mnie frustracja. Dziś nastąpiła kumulacja i eksplozja. Ostra, aczkolwiek kulturalna. Chodziło o branie odpowiedzialności za to co się mówi i obiecuje ludziom. Po raz drugi w życiu użyłam zwrotu " bullshit " (talking).

Pierwszy raz w Grecji, 2 lata temu. Marika, moja ówczesna szefowa powtarzając co rusz jakimi to jesteśmy przyjaciółkami,  tego samego wieczoru potrafiła zmieszać nas z błotem jak jakichś przygłupów. Ustalanie zasad, by potem samemu je łamać. Krytykowanie innych bez kszty samokryki. Te ciągłe zmiany nastroju, krzyki, wyrzuty, a potem przemowy o przyjaźni ...były nie do zniesienia.

Nauczono mnie, że człowiek na poziomie stara się uważać na to co mówi. Nie podnosi głosu. Gdy coś obiecuje to można być na 100 procent pewnym, że zadanie będzie wykonane. Nie rzuca słów na wiatr, nie spóźnia się, trzyma się terminów, bierze odpowiedzialność za to co ludziom obiecuje.

Drugi raz "bullshit" padło dziś. Po tym jak od ponad tygodnia gadaliśmy o Bakuriani ostatecznie nie pojechaliśmy na narty...z lenistwa ( i to osoby, która była inicjatorem pomysłu ! ). Po tym jak od miesiąca słucham o lekcjach tańca gruzińskiego na które pójdziemy, po tym jak Ana obiecała prywatne lekcje i nie dotrzymała słowa, jak Dato prawiąc toasty "we will make you feel like at home", ma gdzieś co właściwie się ze mną dzieje, po tym jak nie mogę się doprosić realizacji drobnych przysług...ustalenia stałej godziny zajęć w szkole, skontaktowania się z inną szkołą..
a w umowie wolontariatu napisanej przez Gruzinów takie piękne formułki (The organization can give to the volunteer an environment to work in and fulfill his/her ideas, as well as to contribute to the development of new skills relevant to the volunteer) The main objectives of this project are: to support community development in Georgia by involving a Polish volunteer;to develop partnership with other European youth organisations; to open the world full of opportunities for the local youth in Georgia; to promote the world of opportunities for the local youth in Poland,  to promote cultural diversity and cooperation with youngsters from different countries; to enable the volunteer to develop herself by working on voluntary basis in a foreign country.....)
Jak dorosły człowiek coś takiego podpisuje swoim nazwiskiem, to chyba wie co robi.


co usłyszałam na moje zarzuty?

Każdy wolontariusz przez to przechodzi...
Tak wygląda wolontariat w Gruzji...
Tacy są Gruzini...
wolontariat w Gruzji to głównie "trips, drinking"
Jesteśmy żle zorganizowani...
Jest zima..jesteśmy leniwi...
you are right, you are right



fajnie.... I'm right, fajnie,
jasne, że mam rację, jakby nie zauważyli jeszcze faktu, że mają do czynienia z kimś, kto ma nie tylko ładną ..buzię:) ..., ale też sporo do powiedzenia i sporo szarych komórek!

Co z tego że rację mam i tak ostatecznie nikt nie weźmie odpowiedzialności i nikt nie przyzna: "I fucked it up, sorry"

 Plus przynajmniej, że wyrzuciłam to z siebie. Nastąpi może teraz rodzaj oczyszczenia i akceptacji, które według antropologów jest kolejnym stadium następującym po szoku kulturowym....http://www.wos.org.pl/wypracowania/szok-kulturowy.html......oby:)


Pojawia się kolejne pytanie...Może to ja nie potrafię zaakceptować pewnych kulturowych norm? Może nie jestem wystarczająco tolerancyjna, a zbyt krytyczna. Jak to ojciec określił "przecież to południowcy". Tak, widzę teraz jak bardzo podobni są w wielu kwestiach do Greków..może tacy są i już...

ostatecznie dochodzę do wniosku, iż pewne wartości, normy są, a przynajmniej powinny być dla całego ludzkiego gatunku jednakowe...i dla mnie jedną z nich jest dotrzymywanie obietnic i danego słowa. Tyle.

polityka prospołeczna na basenie

Od tygodnia ( z przerwą na przeziębienie ) uczęszczam na basen.


 Fajny ten nasz język, chociażby takie "uczęszczam", "bywam"...zapomniane na rzecz "chodzę". Za dużo dziś w mowie naszej komputera i j.angielskiego. Kiedyś to były czasy, siedziało się przed zeszytem ze słownikiem j.polskiego, synonimów, poprawnej polszczyzny... i tworzyło opowiadania, eseje, rozprawki,..dziś język ze skype'a i maili przenosimy do mowy...narka, buźka, pa, hejka, ech, szybsze życie to i język musi nadążać...

A więc basen. Już od dawna wybierałam się, by zajrzeć na czym ta tutejsza pływalnia polega. Jednakże Gruzini przestrzegali: " zimno, zimno, nie chodź tam..." przez moment zwątpiłam, ale nauczona doświadczeniem, iż Gruzin zawsze przesadza ( "tego nie rób, tam zimno, niebezpiecznie, tam nic ciekawego nie ma, jak ty sobie tam poradzisz, to daleko, tam trudno dojechać, tam nie da się dojechać...itd itd, a najlepiej siedź bezpiecznie w domu i nigdzie się nie ruszaj" ) postanowiłam sprawdzić na własnej skórze.



I co? Basenik jest ciepły i przyjemny. Woda ma przyjemną temperaturę zarówno w basenie, jak i pod prysznicami, czysto w miarę, jest muzyczka i co istotne spokój niesamowity. Bardzo mało ludzi zagląda na ten basen, zapewne ze względu na nieosiągalną dla wielu cenę ( 55 lari na miesiąc). Średnia ilość osób w basenie przed południem to 2-3.
Ciekawa była procedura przyjęcia mnie do grona uczęszczających. Basen chociaż pamięta czasy ZSRR jest miejscem dość elitarnym. Nie ma możliwości jednorazowego wejścia. Przed zapisaniem każdy osobnik powienien przejść badanie u lekarza ( sprawdzenie czy nie ma jakiejś choroby skóry: grzybica, półpasiec, drożdźyca, liszajec...). Zostałam wysłana na rozmowę z dyrektorem basenu, który tłumaczył mi na czym polega ta procedura. Chciałam miłemu Panu wytłumaczyć, iż jestem zdrowa, ale na samą myśl o mojej rosyjskiej konstrukcji " U mienia niet griba" wybuchnęłam na głos śmiechem. Pan Dyrektor podpytywał:
 "W baseni wy chodzila?
Da, chodzila.
 Wy adkuda.
 Ja z Polszy..u nas niet takowoj osmotr"

 Pan Dyriektor podumał, podpisał, kasiorkę zgarnął i posłam mnie na pływalnię.
Hah, że z Europy to niby bez grzyba!???

Zabawne, na tym basenie jest więcej pracowników niż klientów. Jedna babeczka robi za sejf przechowując w szufladzie telefony i kasiorę klientów, druga wpisuje dane do zeszycika... trzecia zastępuje branzoletki z czytnikiem kontrolując twój czas na basenie, jest jeszcze tzw instruktor na pływalni, czyli czwarta babeczka siedząca w kozakach i czytająca kobiece pisemko...

Na drzwiach powinni napisać:
kupując mega drogi karnet na basen, wspierasz walkę z bezrobociem w mieście Rustawi. Wot, Polityka prospołeczna.

supra

Wino jak prezentują Gruzini można pić na wiele sposobów...





 
podnosząc tradycyjnie szklankę ze stołu

(obowiązkowy toast Tamady poprzedzający przechylenie kieliszka)



 

stosując braterskie chwyty, całusy, uściski..
 do dna!!








pijąc z glinianej miseczki podawanej wkoło...







Z bawolego rogu...








Z dwóch bawolich rogów...







Stojąc na krzesłach...








i tak dalej i tak dalej.....

Walentynki w LO



Liceum Prywatne w Rustawi i walentynkowe zajęcia pt.
 "Love is all around"






posłuchaj jak śpiewamy:)

Dzisiejsze zajęcia miałam ze starszą młodzieżą- ok 14 letnią i było świetnie. Młodzi, bystrzy, ambitni, przebojowi i niezwykle życzliwie nastawieni. Byli tak zachwyceni zajęciami, że chcą spotykać się dwa razy w tygodniu. Bardzo chętnie, gdyż od siedzenia samotnie w mieszkaniu naprawdę zaczynam gnuśnieć i popadać w apatię. Jak niewiele człowiekowi potrzeba by poprawić humor- trochę aprobaty i uwagi ze strony innych
i już.

Nawet nie wiedziałam, że tak dobrze to pójdzie i że zostanę takim młodziezowym autorytetem...hm, sęk w tym chyba iż ja z góry zakładam, że młodzież, a już szczególnie licealna, to ludzie inteligentni, na poziomie i można o wszystkim z nimi porozmawiać. No, prawie o wszystkim- pewnych tematów tabu boję się poruszać...bardziej ze względu na Panią Dyrektor, rodziców i innych którzy mogliby zarzucić mi zbytni liberalizm i próbę łamanie tutejszych obyczajów...troszkę już tu jestem i wiem o czym mówię. Poczekam bynajmiej jeszcze i zobaczymy..

Miło pobyć wśród młodych ludzi. Taka świeżość, wiara i pozytywne nastawienie działają na mnie budująco.
Pisali na przykład o tym czym dla nich jest miłość, ...power, happiness, energy, you can fly...itp...fajnie przypomnieć sobie taką definicję czasami, gdy człowiek zaczyna już dochodzic do punktu, gdzie miłość oznacza: przywiązanie, tolerancję , akceptację, poświęcenie ...Chciałam nawet coś wtrącić do tej idealistycznej młodzieńczej wizji...coś o tym, iż nie zawsze tak piknie to wygląda, że jest wiele "but", ostatecznie jednak pomyślałam sobie...lepiej się zamknę.









życie jest za krótkie..

Szukałam wczoraj na youtube piosenek o winie...i patrzcie jak mądrze Krzysiu Krawczyk nam przyśpiewuje...

Życie jest za krótkie, żeby pić marne wino,
Życie jest za krótkie, by miłości dać zginąć,
Życie jest za krótkie, żeby się nie spieszyć,
Życie jest za krótkie, by się nim nie cieszyć.


Czasami jednak zwolnić trzeba, chciażby dziś, bo totatlnie mnie rozłożyło choróbsko i leżę w łóżku zasmarkana...oby szybko przeszło, bo uwaga.....

w weekend jedziemy do Bakuriani na narty!!!!

to będzie mój dziewiczy szus...

o strzeżcie się Gruziny!!!
i moje kończyny, hehe:)

już jest radocha..

Wczoraj byłam poszukać w lumpkach*  jakichś spodni nieprzemakalnych lub kombinezonu. Heh, babeczka miała, a owszem, styl a'la narciarz radziecki lat 80-tych, kolor żółty bądź czerwony...nie skusiłam się. "Krasiwyj, haroszy, ..."
Był jeszcze różowy, przypominał już bardziej coś z naszej epoki, niestety młodzieżowy i za mały. Znalazłam ostatecznie czarny przyzwoity, ale za 25 lari.. no nie .. Przesada. Spróbuje jeszcze pożyczyć.


*lumpek- lump, lumpex, second - hand, sklep z używaną odzieżą.- dla niewtajemniczonych.
Nie dot. Nadii- mistrza lumpkowych szperaczy :)

ambasador RP w szkole w Rustawi:)

Ambasador RP i kadra prywatnego liceum w Rustawi:)
fajnie jest

Odwiedzilam dziś kolejną szkołę w Rustawi i przeprowadziłam zajęcia na temat Polski i EVS-u. Pani Dyrektor przedstawiła mi historię tego elitarnego liceum i przywitała mnie jakbym była conajmniej Barakiem Obamą ( po lekcji był poczestunek, wino, wyżerka, wódeczka i toasty i swatanie z Gruzinami). Młodzi byli lekko spięci i wystraszeni, jako że Pani Dyrektor oraz 3 nauczycielki również uczestniczyły w zajęciach. Co zabawne, to właśnie one najbardziej przeszkadzały mi podczas moich opowieści, wtrącając co rusz swoje trzy grosze oraz komentując głośno to co się dzieje. Zadawały milion pytań wyprzedzając slajdy mojej prezentacji. Wesoło. Młodzi siedzieli cicho jak myszki, ale śledzili z zainteresowaniem. NIe taka była moja intencja, no ale cóż. Umówiłam się na następny tydzień na zajęcia pozalekcyjne dla chętnych, bez nauczycieli, wtedy pewnie pokażą na co ich stać;)  

3.02.10 jak stary kawaler

Coś ruszyło z moim projektem. Nie znoszę słowa projekt, Gruzini i ogólnie organizacje pozarządowe nadużywają go zdecydowanie. Projekt to według słownika j. polskiego
1. «plan działania»

2. «wstępna wersja czegoś»

3. «dokument zawierający obliczenia, rysunki itp. dotyczące wykonania jakiegoś obiektu lub urządzenia»


W przypadku gruzińskiego projektu ta druga pozycja pasuje świetnie…wstępna wersja czegoś…prowizorka i chaos. Coś co może stać się rzeczywistością, ale nie na pewno. Jakby wyznając starożytną filozofię Heraklita panta rhei, wszystko płynie, wszystko jest zmienne. Niebardzo czaję ich sposób rozumowania. Zawsze wychodziłam z założenia, że albo coś robię dobrze i dążę do celu, albo w ogóle się za to nie biorę.



Ok., po licznych moich upomnieniach i przekładaniu terminu byłam w szkole i przeprowadziłam planowane zajęcia. Młodzież w wieku ok. 17 lat, liceum. Całkiem bystra grupa, aczkolwiek z wiedzą kiepsko. Nikt z grupy nie wiedział, gdzie na mapie Europy znajduje się Polska…musiałam napomknąć że naszym sąsiadem jest Ukraina, wówczas coś zaświeciło. To tylko pokazuje jak bardzo radziecka przeszłość odbija się wciąż na gruzińskim społeczeństwie. Sama zresztą musiałam się bardzo pilnować, by nie użyć sformułowania „My, z Europy”, My, Europejczycy”. Jedną prezentację poświęciłam Polsce, ale w postaci podobieństw łączących Polskę i Gruzję ( trudna historia, jeden wróg, tłusta mięsno-mączna kuchnia, religijność, umiłowanie do ucztowania i picia...itp. ). Niby sporo tych podobieństw i właśnie dlatego jesteśmy narodem lubianym przez Gruzinów i my również darzymy ich sympatią. Z drugiej jednak strony daleka droga jeszcze przed nimi, by zbudować państwo stabilne, bezpieczne, aby ludziom żyło się lepiej, nie mówiąc już o rozwiązywaniu problemów takich jak równouprawnienie płci, alkoholizm, narkomania, czy aborcja. Pod tym względem czasami automatycznie wrzucam Polskę do jednego worka z krajami zachodniej Europy, a Gruzję do tego drugiego- bloku wschodniego. Trzeba się bardzo pilnować by kogoś nie urazić i nie palnąć czegoś w stylu „U nas to jest tak… a u was…”.



Dzieciaki i młodzież są fajne. Można odpocząć od nadmiernego analizowania życiowej sytuacji. W szkole w której byłam uczy się towarzystwo w bardzo różnym wieku od kilku lat do 18, szkoła jest mała, więc jeszcze bardziej dziwi gdy wszyscy wybiegają na przerwę. Kilkuletni ganiają się po korytarzu, podczas gdy starsi kombinują gdzie by tu szluga zajarać. Dzieciaki biegają, krzyczą, tupią nogami, z szerokimi uśmiechami na twarzach. Jak w Europie, jak i na całym świecie. Nie przejmują się głupotami typu emigrować nie emigrować, a czemu Ci lepiej zarabiają? itd. Młodzi też mają podobne problemy jak ci w Europie i większej części świata: jak zaliczyć sprawdzian, jak zagadać z dziewczyną, jak wygrać mecz w pile, co by tu porobić wieczorem…normalka. Fajni są. O, chciałoby się wrócić do tych beztroskich czasów.



Zajęcia poszły sprawnie. Młodzi słuchali z zaciekawieniem. Może poza kilkoma osobnikami z ostatniego rzędu ławek, ha, ale tacy też się znajdą w każdej klasie polskiej, angielskiej czy innej. Poza opowieściami o gruzińsko- polskich podobieństwach, przedstawiłam im możliwości wyjazdu związane z Wolontariatem Europejskim, zareklamowałam Borne Sulinowo, i przeprowadziłam gry na zapoznanie. Na koniec przedstawiłam im pomysł przedstawienia (teatru), które chcę z nimi przygotować. Początkowo były opory. Żadna z dziewczyn nie chce grać wiejskiej kobitki ( mamy Jadwigi) ani grubej Gabrieli…ponadto większość osób w klasie to dziewczyny, a potrzeba też męskich postaci. Ostatecznie jednak, jakimś cudem, pojawiły się odważne osóbki i role zostały przydzielone. Brawo. Czekam z niecierpliwością na kolejne zajęcia.



Dni mijają mi dość leniwie. Po powrocie z Kachetii Tbilisi już nie robi takiego wrażenia, urocze to miasto dla ludzi przyzwyczajonych do miejskiego zgiełku, mnie powoli męczy hałas i smród spalin. Niby jakieś parki i zielona przestrzeń, ale jak pomyślę sobie o borneńskich alejkach nad jeziorem, Generalskim, Nadarzycach to marna to wersja terenów spacerowych. Nowe, odkryte miejsca to muzeum etnograficzne oraz muzeum lalek. Ciekawe i godne polecenia, Jak zwykle najbardziej podobał mi się widok na Kaukaz z terenów gruzińskiego skansenu. Acha, odkryłam jeszcze czym są publiczne łaźnie, a przynajmniej jeden ich rodzaj. Wyobrażałam sobie, że są to płytkie baseny z gorącą wodą, gdzie człowiek siedzi i się moczy do woli. A tu wchodzimy z Magdą w strojach kąpielowych a tam z 10 gołych bab pod czymś na kształt pryszniców, ale ze śmierdzącą jajami wodą. Widok był mało ciekawy bo baby, większość grubawe, szorowały stopy, pachy itd…hmmm, po kilku minutach stwierdziłyśmy, iż prysznic mamy w domu. Następnym razem może lepiej trafimy, są też rodzaje małych baseników, które można wynająć grupą na godzinę i to jest podobno optymalne rozwiązanie.



Ponadto łażę po bazarach, już wycwaniłam się trochę bardziej i wiem gdzie i co można taniej kupić. Dzisiaj wybrałam się na ten duży, w nowej części Rustawi. Jakiś smrodek mięsno-rybny się unosił. Prawdopodobnie dlatego, że przez kilka dni temperatura na dworze w ciągu dnia wynosiła ok. 15 stopni. Nie wspomniałam, że mięso i ryby nie leżą na bazarkach w lodówce. Nie, nie. Często w jednym miejscu obok siebie leżą ryby, majtki, oskubane kurczaki, kalesony, jaja, kosmetyki itp.

Królują jednak mandaryniarze. Dzisiaj widziałam taką starą niwę zapakowaną po sufit mandarynami, ale nie że tylko bagażnik, całe tylne siedzenie też! Mandarynki spożywa się tutaj w zatrważających ilościach, to dzięki nim pewnie jeszcze się nie rozchorowałam. Ponadto dobrze idą jabłka, kapusta, ziemniory i zielenina i przeróżne pestki. Gruzini uwielbiają pestki słonecznika. Mnie to trochę śmieszy, bo tzw siemki dłubią u nas głównie młodzi w szkole podstawowej, tutaj stary czy młody coś gryzie i to jacy są wyspecjalizowani i szybcy, nie do wiary. Zajrzałam też polskim zwyczajem do paru „lumpeksów”, o dziwo rzeczy są tam stosunkowo drogie. Czyżby dlatego, że z zachodu przyjechały?


Po raz kolejny stwierdzam: człowiek – zwierzę stadne. Mieszkam sama już od miesiąca i zauważam pewne, rodzące się, złe nawyki. Zaczyna gromadzić wokół łóżka przeróżne przedmioty: kubki po kawie, talerze po kolacji, lakiery do paznokci, materiały do nauki języka, noszone skarpetki... Zaczyna się wieczorne podjadanie w łóżku przed laptopem, jedzenie śmieciowego żarcia typu frytki z ketchupem i majonezem, picie coca-coli ( całe życie jej nie piłam!), ponadto nie chce się śmieci iść wynieść, ubrania wpycha się na chama do szafy…łóżko staje się miejscem nauki, posiłku, szperania w Internecie, wieczornej gimnastyki i czym tam jeszcze…sprawę pogarsza fakt iż w sypialni jest ciepełko ( grzejniczek elektryczny), a kuchnia i łazienka są wyziębione, w związku z tym są twoim wrogiem i niechętnie je odwiedzasz…

Dobrze, że tylko 3 m-ce tu zostaję, hi hi. Można się kiedyś obudzić jak wujek Zdzisiu i nie widzieć, że coś jest nie tak..