22.02.10 Into the wild

Gdy dotarłam do Lagodekhi w piątek było w mgliste i szare popołudnie. Pomyślałam, iż to jedno z najbardziej smutnych i przytłaczających miejsc jakie do tej pory widziałam w życiu.





Lagodekhi było w czasach ZSRR prężnie rozwijającym się przygranicznym miastem. Masa towarów eksportowana była do innych części Związku  Radzieckiego. Podobno raz w tygodniu lądował na tutejszym lotnisku samolot, by zabrać z jednej plantacji ogórki na wielki bazar w Moskwie. Ludzie byli wówczas bogaci, budowali duże domym, jeżdzili mercedesami a miasto piękniało w oczach. Powstawały turbazy, restauracje, miejsca rozrywki. Dziś budynki te straszą przechodniów brakiem okien lub rozpadającym się dachem. Odnosi się wrażenie, iż przez ostatnie 20 lat czas się tu zupełnie zatrzymał. Przeraźliwa bieda wyłazi z każdego kąta. Głównym źródłem utrzymania ludków są ogródkowe zbiory warzyw i owoców oraz hodowla bydła, które wypasa się tu gdzie popadnie, również w Lagodeskim Parku Narodowym. Dzieci w szkole pytane co jadły na śniadanie odpowiadają najczęściej "kartoszki", na obiad "kartoszki" na kolację
"nic nie było" ....bieda niepojęta. Za głowę się łapię, jak myślę o biesiadach w Rustawi, gdzie talerze z jedzeniem stoją jeden na drugim, bo nie ma ich gdzie stawiać...niezależnie od tego, jak duży byłby stół. Rodzice często nie posyłają dzieci do szkół, bo nie stać ich na marszrutkę ( 1-2 Lari = 1,7-3,4 zł), zresztą edukacja w Gruzji jest nieobowiązkowa, więc wielu rodziców uważa ją za stratę czasu. Bezrobocie, bieda, brak perspektyw, nuda i szarość...tak możnaby patrzeć na Lagodekhi i nie zobaczyć nic więcej.


Jednak gdy dzisiaj wyjeżdżałam z Lagodekhi po 3 dniach, było mi bardzo smutno opuszczać to miasteczko. Moje Lagodekhi to dziś moc szczerych, dziecięcych uśmiechów i uścisków, atmosfera radości i szczęścia, jaką udało nam się wspólnie stworzyć na sali sportowej w Lagodekhi, sympatyczna pani Zosia i energiczny pan Jurek, babuszka Karczewska, która przyjęła nas w swojej chatce opowiadając historię swojego skromnego życia, wnuczek babuszki, 23-letni Giorgi, który z wielką radością oprowadził nas po tzw. Zapowiedniku (części lagodeskiego parku). Masa osób które dziękowały mi za przyjazd i pomoc w organizacji imrezy (sportowego karnawału) , zapytując z nadzieją, czy zostanę na stałe zajmować się dzieciakami...



Babuszka Karczewska
Giorgi




Moje Lagodekhi to też obraz krokusów(?) i innych śladów wiosny w dzikim i wyjątkowym lagodeskim parku narodowym...szum dzikich potoków i wilgotne, świeże powietrze. To niesamowity luz i swoboda.






Ludzie mnie często pytają dlaczego wybrałam Gruzję na swój wolontariat. Poza ogromnymi walorami turystycznymi tego kraju jest drugi, główny powód. Wierzyłam po cichu, iż w Gruzji znajdę ludzi bogatych duchowo, szczerych, przestrzegających pewnych norm, trzymających się swoich wartości....chciałam czegoś się od nich nauczyć. A przynajmniej podpatrzeć..jak można inaczej żyć.
 Zapomnieć o wyścigu szczurów, pogodni za pieniądzem ( chociaż te nigdy mnie nie dotyczyły...), zmądrzeć i wzbogacić się wewnętrznie. Przygoda z Ladodekhi była kolejnym małym kroczkiem w tym kierunku.


Biednym jest się dopiero wtedy, kiedy już się niczego więcej nie chce.
E. M. Remarque

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz