pod prąd

ten tydzień pełen jest testów na cierpliość...



Zaczęło się od wtorku, wracałam zrelaksowana z tbiliskiej łaźni, szczęśliwie docieram do domu...
przekręcam klucz w drzwiach i mocno pcham zgodnie z regułą ...uderzam barkiem, nogą ...ani dgrną.. zamek się zaciął. To było do przewidzenia, drzwi kopane regularnie, wkońcu musiały się zbuntować. Dzwonię do Aleksa...ten gruzińskim zwyczajem mówi: don't worry... że to nie pierwszy raz  ...że wejdzie na dach, zeskoczy na balkon, wywarzy drzwi balkonowe....hmmm

...ostatecznie oczywiście okazało się, iż McGuyverem to on nie jest ...i tego wieczoru do mieszkania nie wejdę.

Przekimałam w sąsiednim mieszkaniu, które stoi puste i czeka na wakacyjnych wolontariuszy..a w międzyczasie służy za miejsce schadzek pewnej gruzińskiej parki. Następnego dnia okazało się, iż szybko sprawa się nie rozwiąże, więc wstałam, otrzepałam się i pojechałam do Tbilisi postanawiając nie rezygnować z planowanej wycieczki. Ruszyłyśmy z Magdą i jej siostrą Martą do Uplicyche- skalnego miasta położonego obok Gori.

Marszrutkarze od rana mnie już drażnili...ogólnie mam coraz mniej sympatii do tej grupy społecznej..
zbieranie ludzi, by zapełnić marszrutkę trwa wieki...zawsze mają coś do zabrania, jakieś wory, torby, kosze, pakują do bagażnika, ludziom pod nogi, postój na takowanie paliwa, podwożą jakiś znajomych po dom, lub z domu ich zabierają, jarają szlugi przez okno samochodu, o szalonej jeździe nie wspominając, ponadto wszyscy jak jeden mąż wyglądają jakby poprzedniego dnia wypili hektolitry wina .....a my, bidni pasażerowie siedzimy jak sardynki w puszcze czekając, aż łaskawiec załatwi swoje interesy i ruszy wkońcu w kierunku celu podróży...

i jak już złoweczyłam w myślach na kierowce...co się stało? Marszrutka rozkraczyła się w połowie drogi do Gori.!!!
Zaczęły się debaty, oglądanie silnika, jeden pobiegł z baniakiem przez łąke po wodę...ech...


Do Gori dojechałyśmy stopem...eleganckim jeepem. Jak zwyke trochę szczęścia w nieszczęściu. Potem było już coraz lepiej...przestało padać i zrobiło się słonecznie, a Uplicyche okazało się ciekawsze niż się spodziewałam- sam krajobraz i miejsce, gdzie powstało miasto w II w p.n.e to coś niezwykłego..nietypowe formacje skalne, gdzie możnaby kręcić Władcę Pierścieni lub jakieś filmy o innych planetach.. tylko czekać, aż ze skalnej jamy wyjdzie jakiś dziwny stwór...magiczne miejsce... Tylko popatrzcie...





czy to Mars? Wenus?...nie to Uplicyche...





Jutro ruszam na podbój zachodniej Gruzji... w Sarpi (wioska na granicy z Turcją) mam spotkać Karolinę, która jest na EVS w Turcji, przemiła osóbka, którą poznałam na tzw Pre-departure training w Warszawie, razem przemierzymy Gruzję od zachodu na wschód...heh ciekawe co nas czeka....

1 komentarz: